Skąd taki pomysł? Pierwszy segregator miałam w podstawówce jak wszystkie dzieci. Jak ja chodziłam do szkoły podstawowej popularne były segregatory, kartki z różnymi nadrukami, pieski, kotki, postacie z bajek. Wiadomo jak to dzieci. Grało się w klasy, skakało się w gumę, to były inne czasy…

Wracając do tematu. Pierwszy organizer formatu B6 miałam gdzieś w miedzy czasie. Zawsze brakowało w nim miejsca, a to się kalendarz nie chciał dobrze odwracać bo było już za dużo kartek, a to nic się innego nie dało włożyć. Słabo.

Miej więcej wtedy zrodził się pomysł z cyklu – ZRÓB TO SAM. Ale ze względu na to że w sprzedaży są dostępne tylko małe, albo raczej ciasne organizery nie udało się nic sprytnego wykombinować. Wtedy internet nie był tak popularny jak dzisiaj.

Kolejny organizer też B6 kupiony w sklepie tylko utwierdził mnie w przekonaniu że pomysł fajny, ale wykonanie kompletnie bez sensu. Mikro organizer w którym zmieścić może się tylko ktoś kto go nie używa. Jest to oczywiście moja subiektywna ocena nie poparta żadnymi badaniami.

Jestem raczej minimalistką, raczej, każdy przedmiot powinien mieć swoje przeznaczenie, konkretną funkcję. Uważam się też za osobę praktyczną, cenie sobie rozwiązania proste i użyteczne. No i właśnie, organizer, ktoś to kiedyś dobrze wymyślił, kartkę można włożyć wyjąć, wymienić kalendarz jak się rok skończy, a adresy zostaną, a nie zostawiaj kalendarze z 10 lat bo w każdym coś zapisane.

I tu się pojawia organizer który przelał czarę goryczy. Powiedziałam sobie – o nie, nigdy więcej nie kupie organizera w sklepie. A dlaczego? – zapytacie. Otóż kupiłam sobie śliczny organizer A5, większy człowiek to i większy organizer. No, a że pomysłów dużo i wkład kalendarzowy do organizera oczywiście największy, czyli dzień na stronie. I tu zaczynają się schody. Będąc osobą praktyczną – jednak nie do końca – nie wpadłam na pomysł żeby zabrać mój śliczny organizer na zakupy. Gdybym go zabrała mogła bym sobie przymierzyć taki wkład. No nic, nie przejęłam się, kupiłam wkład i wracam sobie zadowolona do domu.

Chwila prawdy…

Rozpakowałam wkład i zabrałam się do instalowania go w organizerze. Kombinuje i kombinuje, w jedną, i w drugą. Ku mojemu zaskoczeniu, w moim ślicznym organizerze mieści się 5 miesięcy z mojego nowiutkiego wkładu. I masz dysonans pozakupowy.

Organizer był w użyciu tak naprawdę przez tych 5 miesięcy które się zmieścił, a później wylądował w kącie, pozostawiając po sobie niesmak. Tym, bardziej że jego wykonanie też pozostawiało wiele do życzenia. W miejscu zamocowania zrobiła się dziura w materiale który raczej nie należy do wytrzymałych… no cóż.

Najtaniej, najszybciej, bach i zrobione sprzedane i się martw. Gdzieś zaświeciła się żarówka jak u Pomysłowego Dobromira (jakby ktoś nie wiedział co to, to był to polski dobranockowy serial animowany tworzony w latach 1973-1975), a pomysł z przed lat wydał się wówczas bardziej realny.

Wykorzystując metodę rozwiązywania problemów przed jakimi staje człowiek – w tym przypadku ja – punktem wyjścia jest problem, a punktem dojścia jego najlepsze rozwiązanie, no i znalazłam rozwiązanie. Poszukiwania zajęły chwilę, a na końcu jest gotowy produkt. I uwaga, mieści się w nim roczny wkład kalendarzowy (taki dzień na stronie) – Tadam!